Artykuły

W obronie wolności sumienia

Z OPÓŹNIENIEM docierają na nasze sceny utwory Amerykanina, Arthura Millera,jednego z czołowych dramaturgów współczesnych,który zdobył już rozgłos światowy. Jak wynika z zapowiedzi repertuarowych,w bieżącym sezonie teatralnym odbędzie się w Polsce coś w rodzaju festiwalu sztuk tego autora. Przedstawienie "Procesu w Salem" na scenie Teatru Dramatycznego rozpoczyna go pięknym akcentem. Wątek fabularny utworu znany jest u nas z filmu zrealizowanego według scenariusza Sartre'a. Miller sięgnął po temat do histerycznych dokumentów z końca XVII wieku,relacjonując w formie dramatycznej ponurą sprawę,która rozegrała się w zamieszkałej przez sektę fanatyków wiosce amerykańskiej. Ściganie czarownic,walka z szatanem i atmosfera zbiorowego opętania piekielnymi mocami - to tło dramatu dwojga ludzi postawionych wobec trudnej alternatywy: wierność prawdzie grozi śmiercią,kłamstwo pod presją trybunału może ocalić życie. Potępiając nieludzkość,ciemnotę i złą wolę sędziów w tym procesie,atakuje Miller monstrualne metody wszelkich fanatyzmów,dla których prawodawstwem jest nienawiść,zabobon, czy też przypadkowe oskarżenie,podniecane strachem i chorobliwą wyobraźnią. We wstępie do swych dramatów stwierdza Miller:"Jestem przekonany,że oddanie się szatanowi,wynikające z jakichkolwiek pobudek,że świadome oddania się szatanowi,którego kocha się właśnie za to,że jest szatanem,możliwe jest we wszelkich stosunkach międzyludzkich,nawet w takich które moglibyśmy uważać za całkiem znośne i normalne". Sięgając do czasów odległych, występuje autor w obronie wolności ludzkiego sumienia przeciwko zbrodniczym machinacjom mocy które usiłują je krepować,porusza więc w swoim dramacie sprawę,będącą najważniejszą sprawą ludzką wszystkich czasów. W tym wyraża się humanistyczny i zawsze żywy sens utworu,nasuwającego myśl o tragedii greckiej.

AUTOR "PROCESU W SALEM" widzi w tragedii antycznej źródło odnowienia dzisiejszego teatru społecznego,który - jego zdaniem - powinien dążyć do wnikliwego studiowania wnętrza współczesnego człowieka,odkrywania jego niepokojów i problemów moralnych. Miller jest mistrzem psychologicznego dialogu,który służy mu do charakteryzowania postaci o silnym natężaniu życia duchowego. Ludwikowi Rene udało się uwypuklić znakomicie te walory pisarstwa Millera. Punktem wyjścia inscenizacji wydaje się ostatnia - najkrótsza - część "Procesu w Salem",w której rozgrywa się tragiczny konflikt na miarą klasycznego teatru greckiego. Ten ostatni akt ma wymowę wstrząsającą. Dramatyczna debata Johna Proctora z własnym sumieniem i jego ostateczna decyzja dochowania wierności prawdzie działa z siłą antycznej katharsis. Rene prowadzi spektakl konsekwentnie z myślą o tej scenie końcowej,akcentując dobitnie treści zawarte w akcie drugim,które w trakcie przedstawienia mogą się wydawać nadmiernie wyeksponowane . prze; drobiazgową analizę psychologiczną. Ale dopiero wtedy gdy kurtyna opada po ostatnim akcie,widz zdaje sobie sprawę,że myśl inscenizatora była logiczna i uzasadniona. Rene wyłuskał z dramatu Millera jego istotny sens humanistyczny,przyciszając celowo elementy sensacyjnej fabuły,które w filmowej wersji "Czarownic z Salem" były może zbyt natarczywe. Znalazł też Rene znakomite wsparcie swej koncepcji inscenizacyjne w zespole aktorskim. Spektakl ma na ogól mocną objadę. Na pierwszym miejscu muszę wymienić Jana Świderskiego,który rolę Proctora zaliczy do swych najlepszych osiągnięć scenicznych. W ostatnim akcie wzniósł się na wyżyny tragicznego wyrazu,oddając z wnikliwością psychologiczną rozterkę człowieka wobec konieczności decyzji,przerastającej możliwości logicznego rozumowania. Zdołał narzucić przekonanie,że ten prosty człowiek kieruje się tylko wrodzonym instynktem uczciwości,i z odrazą odrzuca próby paktowania z sumieniem. Halina Mikołajska poprowadziła rolę Elizabeth Proctor z wielkim natężeniem przeżyć wewnętrznych. Subtelnie cieniowała zmienne fazy uczuć tej kobiety,w której miłość walczy z wiernością nakazom sumienia. Mikołajska wyraziła ten konflikt z dużą intuicją psychologiczną,zaskakującą inwencją i świeżością środków aktorskich. Trzecią wybitną kreacją jest rola pastora Hale,w wykonaniu Ignacego Gogolewskiego. Z siłą dramatyczną oddał artysta ewolucję duchową tej postaci. Interesująco zarysowała się Mary Warren w ujęciu Janiny Traczykówny; z dużą szczerością i prostotą wyrażała przeżycia dziewczyny,ulegającej "mocom diabelskim". Abigail Williams wydała mi się w interpretacji Barbary Krafftówny zbyt wystylizowana,zagrana w innej,odbiegającej od realistycznego stylu przedstawienia,konwencji teatralnej. Nie było w tej "czarownicy" spontanicznej,żywiołowej gry instynktów,która powinna cechować tę figurę. Mało wyraziście,niby na marginesie spektaklu grał Janusz Paluszkiewicz Samuela Parrisa,który jest ważną postacią sztuki. Wykonawcy innych ról,których z braku miejsca nie mogę wymienić,wnieśli do przedstawienia wiele mocnych akcentów stwarzając soczysty obraz środowiska. Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na malownicze kostiumy Ireny Burke,dramatyczną muzykę Tadeusza Bairda i scenografie Jana Kosińskiego,której surowa prostota harmonizuje z tendencją inscenizatora do podkreślania elementów tragedii antycznej w utworze Millera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji